„W koszarach chełmskich (…) był tylko jeden oficer, gdy weszli tam bolszewicy. Ten miał trzy naboje w rewolwerze. Zastrzelił dwóch wchodzących komisarzy bolszewickich, a potem sam odebrał sobie życie. Zrozumiał co się stało i co się stanie. Komisarzy pochowano w centralnym punkcie miasta zarzucono ich grób wieńcami i kwiatami. Otoczono barierkami. Postawiono warty. … O kilkanaście kroków szary i skromny stał chełmski pomnik Niepodległości ze wzlatującym orłem. Osiemnastu oficerów, pierwszych których schwytano, zapłaciło życiem za śmierć komisarzy”.
Marta Wańkowicz – Erdman córka Melchiora Wańkowicza, od połowy września do pierwszych dni listopada 1939 roku pracowała w chełmskim szpitalu wojskowym jako siostra – wolontariuszka. Po wyrzuceniu przez Niemców sióstr PCK i wolontariuszek wyjechała do rodziny do Warszawy i po wielu zabiegach udał jej się wyjechać z okupowanej Polski do Włoch. Przebywając wiosną 1940 roku w Rzymie rozpoczęła spisywanie wspomnień z pracy w chełmskim szpitalu. Ukończył je w kwietniu 1940 roku w Bukareszcie, gdzie przyjechała 24 marca do przebywającego od września 1939 roku w Rumunii ojca Melchiora. Liczące 184 strony wspomnienia zostały wydane drukiem w 1941 roku w Chicago nakładem Związku Polek w Ameryce. Tytuł brzmiał: „W szpitalu pod dwoma okupacjami (pamiętnik polskiej siostry miłosierdzia”.
Były pierwszą opublikowaną w Stanach Zjednoczonych relacją osoby cywilnej z września 1939 roku spisaną z krótkiej perspektywy czasowej przez 18- letnią do niedawna studentkę z uniwersytetu we Fryburgu w Szwajcarii.
Melchior Wańkowicz próbował wydać pamiętnik córki we Włoszech w 1944 roku, ale, ze względu na fragmenty opisujące pobyt w chełmskim szpitalu rannych żołnierzy niemieckich, cenzura II Korpusu nie wyraziła zgody.
Niewielki nakład rozszedł się po rodzinach polskich w Ameryce i w Polsce te wartościowe wspomnienia są zupełnie nieznane. Jedyny publicznie dostępny egzemplarz, z pieczątką Dar Związku Polek w Ameryce, znajduje się w zbiorach Biblioteki Narodowej w Warszawie. W literaturze dotyczącej początków okupacji w Chełmie nigdy nie były odnotowywane czy też cytowane. A zawierają bezcenne wręcz opisy wydarzeń, nie tylko w chełmskim szpitalu wojskowym, ale również dotyczące całego miasta i najbliższej okolicy. Wiele wydarzeń, szczególnie tych dotyczących pobytu sowietów w Chełmie, znanych dotychczas z pojedynczych relacji i to składanych z długiej perspektywy czasowej znajduje w Pamiętniku, bądź tylko potwierdzenie, bądź też bardziej szczegółowy opis.
Relacja z pobytu w Chełmie Armii Czerwonej i władzy sowieckiej zawarta jest w 4 odrębnych rozdziałach zatytułowanych: „Bolszewicy przyszli”, „Rabunek”, „Ci co umierają” i „Ci co rządzą”. Zajmuje niemal ¼ całości pamiętnika.
Pierwsze informacje o zbliżających się w szybkim tempie do Chełma oddziałach sowieckich przekazał Marcie jej ojciec chrzestny pułk. Tadeusz Lechnicki 22 września 1939 roku podczas krótkiego spotkania w majątku Lechnickich Kamiennej Górze. Marta przebywała tam na 3-dniowym urlopie ze szpitala. Dopiero wówczas uzyskała potwierdzenie dla zasłyszanych wcześniej w szpitalu pogłosek, że sowieci po zajęciu wschodnich terenów Rzeczypospolitej przygotowują się do przekroczenia Bugu pod Dorohuskiem.
Po powrocie do szpitala 25 września była świadkiem wkroczenia sowietów na teren szpitala: „Przed otwartą bramę szpitalną wpadł konno kozak z rewolwerem w ręku i zarył konia przed kasynem. Towarzysze – ryknął na cały szpital – my wam przynosimy kulturę”.
Komisarzem szpitala został mianowany szofer jednego z przebywających w mieście oficerów sowieckich. Ponieważ nikt nie wprowadził go oficjalnie w obowiązki, a pojawił się on w szpitalu z papierosami, które rozdawał w salach rannym żołnierzom polskim, personel sądził, że to zwykły kierowca sowiecki, który w odruchy solidarności z rannymi częstuje ich papierosami. Ponieważ w jednej z sal, zobaczywszy rannych żołnierzy niemieckich, odmówił im papierosów i zaczął w ordynarnych słowach kląć, siostry siłą wyrzuciły go na korytarz.
Na innym oddziale spotkała go jeszcze bardziej nieprzyjemna przygoda, gdyż został dotkliwie spoliczkowany przez polskiego lekarza – kapitana, za zbyt nachalne zalecanie się do jednej z sióstr. W powstałym zamieszaniu siostrom udało się wyprowadzić lekarza poza ogrodzenie szpitalne, a komisarz przez kilka dni chodził po szpitalu z obandażowaną szczęką. Marta za zmianę opatrunku „załatwiła” sobie i przebywającej w Serebryszczu pod Chełmem matce Zofii Wańkowicz stałe przepustki do miasta i do szpitala. Mogła więc osobiście obserwować co dzieje się w Chełmie, a wieści z okolicy przynosiła matka. To ona poinformowała Martę o rabunkach dokonanych przez sowietów na uchodźcach zgromadzonych w dworze w Serebryszczu, całkowitej dewastacji dworu w Kamiennej Górze, Sielcu, jak również o zamordowaniu we własnym domu właściciela majątku Staje i rodziny Gutowskich w sąsiednim majątku.
Dochodzące do pracy w szpitalu siostry informowały lekarzy i rannych o realiach nowej okupacji. Najwięcej i najczęściej opowiadano o stoczonej w lasku pod Chełmem walce polskich żołnierzy z wkraczającymi do miasta sowietami. Marta zapamiętała opowieści o tej walce następująco: „W lasku pod Chełmem kilkunastu żołnierzy polskich poczęło strzelać do nadciągających tanków bolszewickich. Nie chcieli się poddać. Zginęli wszyscy. Trupy leżały długo przy szosie na skraju lasu, jak który padł, z rozłożonymi rękami i wykręconymi głowami. Najdłużej leżało ciało jakiegoś listonosza w mundurze pocztowym, ze skórzana torba przewieszoną przez ramię, z dłonią zaciśniętą na jej rzemieniu. Był pewnie razem z żołnierzami. Tak padł”.
W Pamiętniku znajdujemy również potwierdzenie dotychczas pojedynczej relacji ówczesnego chełmskiego harcerza o wydarzeniach w koszarach 7 pułku piechoty i 2 pułku artylerii ciężkiej przy ul. Lubelskiej, o okolicznościach śmierci i pogrzebu dwóch komisarzy sowieckich:
„W koszarach chełmskich (…) był tylko jeden oficer, gdy weszli tam bolszewicy. Ten miał trzy naboje w rewolwerze. Zastrzelił dwóch wchodzących komisarzy bolszewickich, a potem sam odebrał sobie życie. Zrozumiał co się stało i co się stanie. Komisarzy pochowano w centralnym punkcie miasta zarzucono ich grób wieńcami i kwiatami. Otoczono barierkami. Postawiono warty. … O kilkanaście kroków szary i skromny stał chełmski pomnik Niepodległości ze wzlatującym orłem. Osiemnastu oficerów, pierwszych których schwytano, zapłaciło życiem za śmierć komisarzy”.
Ciała zamordowanych oficerów polskich przez kilka dni leżały ku przestrodze na chełmskich ulicach.
Grób komisarzy na placu Łuczkowskiego przetrwał nie dłużej niż okupacja sowiecka – po wycofaniu się bolszewików za Bug, a jeszcze przed wkroczeniem Niemców, kwiaty i barierki zniknęły, a mogiła została zrównana z ziemią.
Jednym z oficerów zamordowanych w zemście za śmierć komisarzy był prawdopodobnie lekarz ze szpitala wojskowego, dr Badowski, który następnego dnia po wkroczeniu Sowietów, wyszedł nieopatrznie do centrum miasta, i już nigdy nie powrócił.
Opis realiów okupacji sowieckiej w Chełmie w ogólnych zarysach zgadza się z tym, co już udało się historykom (mimo niezwykle skromnej bazy źródłowej) ustalić. Bystre oko i wprawne ucho młodej siostry miłosierdzia zapamiętuje też i utrwala ciekawe szczegóły życia codziennego w mieście w tym okresie:
„Pod łukami triumfalnymi i czerwonymi sztandarami, których nie szczędziła bolszewikom miejscowa ludność żydowska, snuli się żołnierze bolszewiccy. Rubel zrównano ze złotym. Do sklepów nie można się było docisnąć. W ciągu dwóch dni Chełm wysprzedał całe swoje zapasy mydła, wody kolońskiej, perfum i pudru. W ciągu Stepnych dwóch dni znikły wszystkie materiały. Zaczęło się polowanie na zegarki. Punktem honoru każdego żołnierza bolszewickiego było mieć zegarek. Płacili za nie po 500 i 600 złotych.
Dobrotliwe, dzikie płaskie twarze pełzały po ulicach miedzy zaaferowanym tłumem żydowskim, między ważącym swoje sprawy tłumem Rusińskim, między wrogim, zgnębionym tłumem polskim. Szare szynele, czerwone gwiazdy, karabiny przez ramię. Od czasu do czasu narogach zbierał się tłum naokoło agitatora. Ten opowiadał jak to tu będzie dobrze, jak podciągną ciemną Polskę do ideału sowieckiego, jak ludzie biedni będą mogli wreszcie żyć ludzkim życiem. Ludzie słuchali niepewnie. Czasem rozlegały się oklaski żydków miejscowych i szeroki śmiech. Na murach wyskoczyły kolorowe afisze po polsku i po rosyjsku”.
W szpitalu, oprócz kierowcy – komisarza pojawili się też lekarze sowieccy. Początkowo ograniczyli się tylko do pobieżnej inspekcji na oddziałach i stwierdzenia, że wszędzie jest bardzo czysto i panuje wzorowy porządek. Do leczenia chorych, zarówno żołnierzy polskich, jak i nienieckich, nie wtrącali się. Pojawili się też pierwsi chorzy sowieci:
„Kilku postrzeliło się manipulując przy odebranych naszym lekarzom visach, których mechanizmu nie znali dobrze. Kilku ma czerwonkę. Pięć jest ciekawych przypadków pęknięcia żołądka. Młodzi lekarze naszego szpitala cieszą, się bo jeszcze tego w życiu nie widzieli”.
Po kilku dniach przybyły do szpitala siostry –sowietki i nakazano opróżnić na potrzeby chorych sowietów dwa oddziały. Nie pomogły tłumaczenia polskich lekarzy, że wszystkie sale są przepełnione rannymi, że nawet ciężko chorzy muszą leżeć na podłodze, a rannych i chorych żołnierzy sowieckich jest tylko kilku.
Marta z bezsilną rozpaczą notuje:
„Straszne były te dni. Kładłyśmy rannych na kamiennej posadzce na noszach,n a wąskich drewnianych ławach, popod stołami, na środku Sali, po trzech na dwóch łóżkach, a nawet po czterech. Przynoszono ich z oddziału na oddział i stawiano w zimnej sieni, nim się im nie znalazło jeszcze jakiegoś miejsca na sali, bo wejść do środka nie było już jak. Patrzyłam z rozpaczą, bezsilna, jak po tych przenosinach, po tych wyczekiwaniach w tych warunkach – podskakują wykresy gorączki w górę ostrymi liniami, powiększają się bolesne odleżyny, infekując cały organizm. Jak ludzie nikną mi w oczach”.
Wówczas też przeżywa, obserwowaną bezpośrednio po raz pierwszy w życiu, śmierć jednego ze swoich podopiecznych – sierżanta Michała Nawrota.
Na odrębny oddział sowieci kazali też przenieść wszystkich rannych żołnierzy niemieckich. Zorganizowano dla nich odrębną kuchnię ze specjalnym wyposażeniem. Na co dzień wszyscy dostawali mięso, owoce i warzywa.
29 września rozeszła się po szpitalu wiadomość, że w najbliższych dniach sowieci opuszczą Chełm, a ich miejsce zajmą Niemcy. Oznaki tej nadchodzącej nowej rzeczywistości najpierw ujawniły się w mieście i okolicy poprzez rekwizycje i masową wywózkę niemal wszystkiego co przedstawiało jakąś wartość. W Chełmie zdemontowano i wywieziono na wschód wyposażenie miejskiej elektrowni, a w okolicznych wioskach zarządzono masowe wykopywanie ziemniaków. Na porządku dziennym były też rekwizycje w domach prywatnych i rabowanie resztek niezniszczonego wcześniej wyposażenia dworów i majątków ziemskich.
W szpitalu ewakuacja zaczęła się od wywiezienia wszystkich rannych i chorych sowietów i Niemców. Tych ostatnich odwieziono do okupowanego przez Niemców Lublina. Następnie pod szpital zajechało kilkanaście ciężarówek, do których dołączono wszystkie wozy sanitarne i podwody szpitalne: „Na wozy ładowano wszystko, co tylko można było znaleźć w magazynach szpitalnych. Płaszcze, pościel, poduszki, pantofle szpitalne, bieliznę, mundury. (…) Opróżniwszy magazyny, bolszewicy zainteresowali się salą operacyjną pysznie wyposażoną w narzędzia chirurgiczne. (…) Magazyny opróżnione, duża część narzędzi chirurgicznych zabrana, teraz kolej na kuchnię i na spiżarnię. Tę stratę powitał szpital największym płaczem i jękiem”.
Natychmiast po wyjeździe kolumny pojazdów ze zrabowanym mieniem szpitalnym, siostry i sanitariusze przenieśli chorych i rannych z przepełnionych sal na oddziały opróżnione przez sowietów i Niemców. Do szpitala przybyli dwaj oficerowie niemieccy nadzorujący ewakuację sowietów. Na pytanie o zaopatrzenie szpitala usłyszeli, powtarzane niemal w każdej sali, oskarżenie o całkowity rabunek, a w szczególności o zabranie 6 swiń przeznaczonych na ubój. Po niespełna godzinie po odjeździe Niemców pod szpital ponownie zajechała ciężarówka sowiecka i żołnierze wyładowali „szpitalne świnie”, a także dwa worki kaszy i worek cukru.
Marta zanotowała: „ Czuliśmy, ze po beztroskim bałaganie bolszewickim, gdzie nie wiadomo było nigdy czy komisarz poczęstuje papierosem, czy wyciągnie rewolwer i przyjdzie mu do głowy fantazja zastrzelenia rozmówcy – czuliśmy, że nadciągają żelazne kleszcze nieubłaganego, poszeregowanego i poukładanego w szufladki, zakartotekowanego ładu.
I jako swoiste zakończenie części Pamiętnika poświęconej okupacji sowieckiej warto przytoczyć zapis z ostatniego dnia pobytu sowietów w Chełmie:
„Znikły żydowskie łuki triumfalne stawiane dla bolszewików, pochowały się czerwone opaski milicji i sympatyków, Żydzi wyjeżdżali masowo z Chełma za bolszewikami za Bug, na małych wózkach wyładowanych betami, zaprzężonych w jednego konika”. (…) Tego dnia wyszły ostanie oddział bolszewickie. Zaczęły się dwa dni bezkrólewia. (…) Pojawiły się białe opaski ad hoc zorganizowanej milicji obywatelskiej. (…) Wieńce grobu zastrzelonych komisarz bolszewickich znikły. Łysiał nagi, pusty, opuszczony, jak symbol kolejności rzeczy. Jak symbol strzelał w niebo chełmski pomnik Niepodległości, otoczony kwiatami, twarzą w twarz z katedrą chełmską”.